ATMI KUUSELA OPISUJE SWOJE DZIEJE DUSZY

Byłam studentką wyższego liceum w Helsinkach, kiedy moi przyjaciele wyrazili życzenie, abym reprezentowała naszą szkołę na konkursie piękności. Bardzo byłam wówczas naiwna i w najmniejszym stopniu nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak daleko może mnie zaprowadzić tego rodzaju impreza. Przedziwne są drogi Opatrzności, która umie nawet z naszych błędów wyprowadzić dobro. Gdy zostałam "Miss Finlandii", a potem wytypowano mnie do wzięcia udziału w konkursie, który miał dokonać wyboru "Miss Świata", nadzieje moje były bardzo skromne: chciałam zdobyć trochę pieniędzy i otrzymać posadę. Najśmielszym moim pragnieniem było dorobienie się fortuny tak wielkiej, bym mogła odbyć podróż dookoła świata.

Gdy wyruszyłam do Kalifornii, jeden z przyjaciół powiedział mi na pożegnanie: "Mamy nadzieję, że wkrótce zabłyśniesz jako aktorka sławniejsza jeszcze niż Ingrid Bergman czy Greta Gar-bo". Odpowiedziałam szczerze: "Zachowaj mnie, Boże, od czegoś podobnego!". Nie pociągał mnie świat filmu, obawiałam się bowiem, że dla takiej jak ja dziewczyny – miałam zaledwie 19 lat – często mogą zaistnieć nieprzewidziane sytuacje, w których nie chciałabym się znaleźć. Jednakże nawet przez myśl mi nie przeszło, że ta moja podróż stanie się początkiem drogi, która mnie zawiedzie do prawdziwej wiary. Przybywszy do Nowego Jorku, wzięłam udział w przyjęciu wydanym przez redakcje pism dla uczestniczek konkursu w Waldorf Astoria Hotel. Powiedziano mi wówczas, że mogę być pewna, iż uzyskam przynajmniej drugie lub trzecie miejsce. I od razu zaproponowano mi podpisanie kontraktu z filmem i prasą. Na przyjęciu zetknęłam się z Clin z Manili, reprezentantką Filipin. Towarzyszył jej pewien ziomek, młodzieniec – który… Ale o tym później.

Zmęczona etyki etą wielkiego świata, pragnęłam jak najprędzej wrócić do swego mieszkania. W towarzystwie Miss Filipin i owego młodzieńca, który nazywał się Gil, opuściłam w połowie przyjęcie i poszliśmy coś zjeść, miałam bowiem wilczy apetyt. Przy kolacji zawarłam bliższą znajomość z Gilem, który był inżynierem, synem kierownika przedsiębiorstw budowlanych.

Wbrew obyczajom, przyjętym u ludzi, którzy spotykają się po raz pierwszy, zadał mi wówczas pytanie: "Jakiego pani jest wyznania?". Zareagowałam bardzo żywo. Natychmiast jednak zauważyłam, że pytanie jest bardzo naturalne i szczere, odpowiedziałam więc, że jestem luteranką. On zaś powiedział, że jest katolikiem i że ma brata, który jest kapłanem w zakonie jezuitów.

Spotkaliśmy się jeszcze w Long Beach po męczących imprezach, jakie towarzyszyły wyborowi Miss Świata. On był jednym z pierwszych spośród składających mi gratulacje i ofiarował mi wspaniałą wiązankę filipińskich kwiatów, zwanych "Sampagnita", które specjalnie w tym celu sprowadził samolotem z kraju. Wręczył mi przy tym jeszcze inną wiązankę z paciorków perłowych – różaniec.

W następne dni zwiedzałam zakłady kinematograficzne MGM. Ponieważ różaniec nosiłam zawieszony na szyi, zapytywano mnie stale, czy jestem katoliczką. A gdy każdemu z pytających odpowiadałam, że nie, zauważyłam, iż odpowiedź moja budziła w nich zdziwienie i jakby politowanie. Zwróciłam się do Gila, prosząc o wyjaśnienie, dlaczego uważa się mnie za godną politowania z tej racji, iż nie jestem katoliczką. Z odpowiedzi Gila po raz pierwszy w życiu pojęłam, kim jest Opatrzność i czym jest różaniec.

W nowym swoim położeniu poczułam się bardzo osamotniona. Pragnęłam zawezwać do siebie matkę z Finlandii, ale zrozumiałam, że to jest niemożliwe. Gil polecił mi, bym się modliła do Matki Boskiej, która jest matką wszystkich ludzi i nauczył mnie Pozdrowienia Anielskiego. Wieczorem, oblężona przez fotoreporterów i właścicieli przedsiębiorstw filmowych, zamknęłam się w mieszkaniu i płakałam. Naraz przyszło mi na myśl, żeby na różańcu odmówić pięćdziesiąt razy Zdrowaś Maryjo. Uczyniłam to i zasnęłam ze słowami "Módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej" na ustach.

Nazajutrz Gil zaprowadził mnie do kościoła. Był październik i odprawiała się nowenna do Matki Boskiej Różańcowej. On ukląkł, ja zaś pozostałam w pozycji stojącej i obserwowałam pogodne oblicza obecnych w kościele. Zaproponował mi, byśmy wyszli, ja jednak chciałam obserwować wszystko do końca i wyszłam z kościoła jako ostatnia.

Spośród wielu złożonych mi wszelkiego rodzaju ofert wybrałam jedynie podróż dookoła świata. Nosiłam się jednak z myślą, że po jej ukończeniu wrócę do Finlandii, by żyć dalej w prostocie i spokoju.

W Honolulu, gdzie kończył się pierwszy etap mojej podróży dookoła świata, zaczęło mnie dręczyć silne i uporczywe pragnienie, by lepiej zapoznać się z religią. Zatelefonowałam więc do Los Angeles, by porozmawiać z Gilem. Powiedział mi, że będzie na mnie czekał w Tokio.

Rzeczywiście czekał na mnie na lotnisku, skąd udaliśmy się bezpośrednio do kościoła św. Franciszka Ksawerego. Towarzyszył nam jezuita, O. P. Mahoney. W stolicy Japonii pozostałam cały tydzień. Każdego wieczora spotykałam się z tym kapłanem. Gil powiedział mi, że w Manili mogłabym kontynuować to, co można było nazwać prawdziwym kursem nauki religii.

Na Filipinach znalazłam się w zupełnie innym otoczeniu. Wszystkie publiczne przyjęcia związane z moją podróżą miały charakter rodzinny i zawsze obecny był na nich ksiądz. Nie brakło też nigdy uroczystej Mszy, na której mogłam bywać wiele razy.

Pewnego dnia Gil oświadczył mi się, zaznaczając nawiasem że powinnam "poślubić" także jego religię. Byłam skora zgodzić się na małżeństwo, ale Gil nie chciał uczynić tego kroku, zanim nie zostanę ochrzczona. Wówczas oświadczyłam: "Jeżeli chrzest ma być najważniejszym wydarzeniem w moim życiu, to wybiorę dla niego miejsce, gdzie po raz pierwszy powzięłam decyzję przy-r jęcia religii katolickiej, mianowicie pogańskie miasto, Tokio".

W Wielkanoc 1953 roku przyjęłam chrzest, a nazajutrz pobraliśmy się. Obecnie jestem najszczęśliwszą matką. Moje szczęście nie może się równać ze sławą, jaką daje tytuł najpiękniejszej kobiety świata. Dopiero z chwilą, gdy zostałam matką, zrozumiałam, co to znaczy zdobyć świat. Ta mała kruszynka w kołysce, która w zupełności zależy ode mnie, naprawdę jest dla mnie całym światem.

W przeciwieństwie do zwyczajów panujących w dobrze sytuowanych rodzinach mojej nowej ojczyzny, nie przyjęłam niańki, by nie pozbawić się okazji do przeżyć i wzruszeń macierzyńskich w najdrobniejszych szczegółach.

Amum ma teraz dwa lata. Wszystkiego uczyłam go sama, z moją pomocą nauczył się chodzić, pierwsze słowa angielskiego języka przyswoił sobie z moich ust, ode mnie też nauczył się szczebiotać w języku fińskim.

Spodziewam się, że będę mogła obdarzyć go siostrzyczką, a potem dam mu wielu braciszków, bo największym szczęściem matki jest, gdy może dawać życie tylu dzieciom, na ile jej tylko Bóg pozwoli.

Obecnie staram się przyswoić sobie obyczaje nowej ojczyzny. Bardzo mi się podobaj ą nabożeństwa kościelne, które stanowią nieodłączną część całości społecznego życia Filipin. Przyswoiłam sobie także miejscową sztukę kulinarną. Pierwszą potrawą, jaką przygotowałam dla Arnuma, był talerz ryżu, tradycyjny pokarm filipińskich dzieci, który ugotowałam według recepty mojej teściowej.

Wielka odległość dzieli Filipiny od Finlandii; wiele też dzieli zwykłą gospodynię domową od Miss Świata, ale wcale się tym nie przejmuję, gdy myślę o tym, jak wielkie jeszcze czekają mnie zadania. Mam na myśli wydanie na świat dzieci, dobre ich wychowanie i pomaganie im w spełnieniu zadań, jakie im Bóg zleci.

ks. Józef Orchowski?TRYPTYK RÓŻAŃCOWY? ; Michalineum 2001