Sprzątają, gotują, wychowują dzieci. Zmagają się z kryzysami małżeńskimi. Czy tak może wyglądać Kościół?

AGNIESZKA HUF

Wchodząc do mieszkania Agaty i Adriana Gralaków, trzeba uważać, żeby nie potknąć się o autko lub klocki. Pięcioletni Karol skacze na fotelu, starszy o dwa lata Adaś z dumą prezentuje patyczaka Patyka, a gospodyni szybko uprząta górę papierów, wyciąganych właśnie z szuflady przez półtoraroczną Basię.

Wzloty i upadki

Jeszcze dwa lata temu Adrian mówił o sobie: wierzący, rzadko praktykujący. Do kościoła chodził z obowiązku, szukał wymówek, żeby zostać w domu. Przełomem okazał się kurs Alpha – dziesięciotygodniowy cykl spotkań przybliżających podstawy chrześcijaństwa. „Agata zaciągnęła mnie tam fortelem” – wspomina z uśmiechem. W czasie kursu runęły mury, które budował przez lata. Odkrył Bożą obecność, zaczął czytać Pismo Święte. Po jego zakończeniu oboje zapragnęli czegoś więcej. Ale jak tu dbać o życie duchowe, biegając pomiędzy pediatrą a przedszkolem? Wtedy znajomi opowiedzieli im o Domowym Kościele – rodzinnej gałęzi Ruchu Światło-Życie. Teraz co miesiąc spotykają się w gronie kilku rodzin na wspólnej modlitwie i formacji, ale też budowaniu przyjacielskich relacji. Resztę zobowiązań – modlitwę osobistą i rodzinną czy lekturę Pisma Świętego – wplatają w codzienność, wykorzystując chwilę przed wyjściem do pracy czy czas, kiedy Basia śpi, a starszaki są w przedszkolu. Planują wyjazd na rekolekcje, gdzie oprócz modlitwy i konferencji przewidziane jest sporo czasu na rodzinną zabawę i zwyczajne bycie ze sobą.

Agata w dzieciństwie była zaangażowana w życie Kościoła – grupy parafialne, pielgrzymki, rekolekcje… Później ogień zaczął przygasać, jak twierdzi Adrian – z jego winy. „To prawda – przytakuje mu żona – bez wsparcia współmałżonka trudno jest wytrwać, gdy przychodzi zniechęcenie. Teraz wzajemnie ciągniemy się w górę, mobilizujemy się do pójścia na Mszę świętą. Codziennie staramy się czytać Pismo Święte, które jeszcze niedawno kurzyło się na półce. Bycie we wspólnocie otwiera nas na siebie nawzajem”.

Być dla drugiego

Ola i Marek Walkowiczowie są małżeństwem od 22 lat. Krótko po ślubie kupili stary, zrujnowany dom, który odbudowywali własnymi rękami. „W ósmym miesiącu ciąży wybierałam ziemię na wylewki pod podłogę” – wspomina dziś Ola. 10 lat później stanęli przed dużo trudniejszym zadaniem: odbudowania swojego małżeństwa.

„Było bardzo źle” – wspominają dzisiaj. Przez nadmiar obowiązków odsunęli się od siebie, narastała wzajemna niechęć, niezrozumienie. Marek gotowy był odejść. Mniej więcej w tym czasie znajomi zaproponowali im udział w spotkaniu Domowego Kościoła. „To zabawne, ale ja, wieloletnia oazowiczka, nie miałam pojęcia, że Domowy Kościół wywodzi się z ruchu Światło-Życie. Kiedy Marek zarzekał się, że nie pójdzie do żadnej oazy, ja zapewniałam go, że to inna wspólnota. Poszliśmy na pierwsze spotkanie i tak trwamy już od 10 lat” – opowiada Ola. Zdecydowali się walczyć o swoje małżeństwo. Zamiast oczekiwać zmiany we współmałżonku, zaczęli zmieniać siebie. „Nie jest tak, że przyszliśmy do Domowego Kościoła i nasz związek rozkwitł z dnia na dzień. Wtedy nie potrafiliśmy już powiedzieć: kocham cię, byliśmy za bardzo poranieni. Praca nad odbudową relacji zajęła nam wiele lat, ale bycie we wspólnocie bardzo nam w niej pomogło. Odkryliśmy, że w małżeństwie chodzi o bycie darem dla drugiego” – mówią z przekonaniem. Dla Marka przełomem były rekolekcje, na których odnowili przysięgę małżeńską. Uświadomił sobie wagę sakramentu, który zawarł z Olą. „Klamka zapadła, zostaję” – stwierdził ostatecznie.

Na co dzień i od święta

Ola rysuje trójkąt. Przy kątach u podstawy pisze „mąż” i „żona”, przy wierzchołku – „Bóg”. „Spójrz – mówi – im małżonkowie są bliżej Boga, tym są bliżej siebie”. Dlatego w Domowym Kościele formacja przewiduje zarówno modlitwę osobistą, jak i rodzinną. Ważne miejsce zajmuje także comiesięczny dialog małżeński – czas, kiedy zasiada się w Bożej obecności, aby porozmawiać o sprawach ważnych dla rodziny. Owocem dialogu jest reguła życia – zasada, którą starają się kierować w pracy nad sobą. „To mogą być bardzo proste rzeczy – tłumaczy Marek. – Kiedy było nam trudno ze sobą wytrzymać, jako regułę wprowadziliśmy… częstsze uśmiechanie się do drugiego. Albo staraliśmy się powstrzymać od krytyki, za to więcej chwalić. Chodzi o to, żeby ideał Ewangelii przenieść na codzienne życie”.

Małżonkowie są jak naczynia połączone. „Zauważyliśmy, że kiedy grzech wkrada się w życie jednego z nas, natychmiast odbija się to na naszej relacji, dlatego wzajemnie mobilizujemy się do pójścia do spowiedzi” – opowiada Ola. Obie rodziny nie wyobrażają sobie niedzieli bez Eucharystii. Walkowiczowie muszą włożyć wiele wysiłku w to, żeby uczestniczyć w niej razem, bo Ola i ich starszy syn studiują zaocznie. Mimo to starają się, aby ten dzień miał uroczysty charakter. Czasem pomagają drobiazgi, jak choćby założenie odświętnej koszuli. Agata z Adrianem zaczynają dzień od wspólnego wyjścia na Mszę świętą, potem jest czas na tradycyjny śląski obiad – rosół i roladę z kluskami. Przy stole można w końcu zatrzymać się na chwilę i porozmawiać o tym, co ważne. I zebrać siły na kolejny tydzień, pełen sprzątania rozrzuconych samochodzików i prasowania. Taka to codzienność w Kościele…

 

Tekst pochodzi miesięcznika Różaniec

Zachęcamy także do odwiedzania strony internetowej pisma www.rozaniec.eu.

O "Różaniec" pytaj w sklepach sieci EMPiK, księgarniach religijnych i parafialnych. Prenumeratę miesięcznika możesz zamówić w Wydawnictwie Sióstr Loretanek: Warszawa, ul. Żeligowskiego 16/20 tel. (22) 673 58 39, e- mail: prenumerata@loretanki.pl

www.loretanki.pl